BSA Pro Tour w Holandii

Wyjazd 6 października w czwartek po południu w składzie:
Prezes - Darek Noceń
??? - drugi kierowca
Zawodnicy:
1. Brauliński Michał
2. Danielak Łukasz
3. Jusiński Adrian
4. Koperwas Dawid
5. Truszczyński Piotrek
6. Ziułek Michał
Nasz cel to niedzielny maraton Bart Bretjens Challenge na którym rozgrywane będą mistrzostwa Holandii oraz Belgii w XCM. Miejscowość maratonu to leżące na południu Holandii tuż przy granicy z Belgią - Eijsden (większe miasto w pobliżu to Maastricht - stolica Limburgii). 

Z parkingu ruszyliśmy po 16:00. Po kilku godzinach podróży jeszcze w Polsce kilkadziesiąt km przed granicą z Niemcami zatrzymaliśmy się na nocleg. Rano śniadanko, ponowne zapakowanie się do busów i ruszyliśmy w dalszą drogę.
 


Po wjechaniu na teren Niemiec, odezwał się lektor z nawigacji: "Jedź 400 km prosto" :-) 3-pasmową autostradą. Po kilku godzinach podróży, dwóch postojach na rozprostowanie kości, w końcu ok. godz. 18:00 dotarliśmy do naszego miejsca docelowego w Holandii. 
Miejscowość Norbeek, nasza baza wypadowa, w której mieliśmy zarezerwowany hotel od Eijsden oddalona była o ok. 10 km.
Szybko wypakowaliśmy se z busów, zakwaterowaliśmy w swoich pokojach i ok. godz. 19:00 udało nam się jeszcze wyjść na krótki kilkudziesięciu minutowy rozjazd po okolicy. 

Pagórkowatej okolicy - w końcu maraton ma mieć 1700m przewyższenia.
 Następnego dnia mieliśmy udać się po śniadaniu na objazd trasy, jednak padający od rana spory deszcz skutecznie nam to uniemożliwiał. W końcu po południu przestało padać i ok. 13:00 wyszliśmy na rowery. Część naszej grupy, czyli Michał Ziułek z Piotrkiem Truszczyńskim pomimo błota i kałuż postanowiła sprawdzić kawałek trasy maratonu, natomiast druga część w której byłem ja, nie chciała brudzić siebie i sprzętu i postanowiła nie zjeżdżać w teren. Pojechaliśmy do Eijsden na zwiedzanie oraz w poszukiwaniu miasteczka startowego. 

Do hotelu zjeżdżamy się przed godz. 16:00. Akurat wyrobiliśmy się idealnie bo znów zaczęło padać.

Dzień startowy - niedziela. Tym razem śniadanie we własnym zakresie, po którym ok. 9:00 ruszyliśmy rowerami na start maratonu do Eijsden. Na miejscu czekała już na nas nasza obstawa, czyli Prezes i drugi kierowca, który wskazał nam drogę do miejsca postoju naszego busa team'owego. Uzupełniliśmy bidony, pobraliśmy żele i pojechaliśmy ustawić się w sektorze. Startujemy z pierwszego sektora, jednak późny wyjazd z hotelu sprawił, że stoimy na samym jego końcu. Nie ma jednak tragedii. Przed nami jedyne 105 km trasy do pokonania.
O 10:00 start. Mocne tempo od początku sprawia, że przebicie się do przodu nie jest dla mnie łatwe. Początek to wyjazd z miasteczka. Trasa jest płaska i dość kręta z licznymi zakrętami o 90 stopni, które rozciągają peleton. W końcu po wyjeździe pojawiają się szutrówki, zjazdy i podjazdy. Na płaskich szutrówkach jest mnóstwo kałuż i trochę błotniście. Najbardziej jednak przeszkadzają kałuże, przez które po kilkunastu km zmuszony jestem schować okulary do kieszeni.
Pogoda dziś to przeciwieństwo ostatnich dni. Jest ładnie i słonecznie plus do tego lekki wiaterek.

Nie mam pojęcia na którym miejscu jadę, jednak staram się trzymać z grupka którą złapałem. Przede mną gdzieś jedzie Michał Ziułek, który najlepiej z nas poszedł na starcie. Straciłem go z oczu już po kilku pierwszych km. Tempo grupki z którą jadę jest chyba za mocne na mnie, bo na jednym z podjazdów trochę mi uciekają.W pogoni trochę przesadzam z prędkością na jednym z szybkich szutrowych zjazdów. Jest jakiś 20 km trasy. Zaliczam glebę. W sumie nic nowego. Tym razem się nawet nie pościerałem za to lekko zdemolowałem swój rower. Scentrowałem przednie koło, ale da się kontynuować maraton. Lewy róg skrócił się o połowę - ok, nie przeszkadza w jeździe. Niedawno zakupione siodło też uległo uszkodzeniu - ułamało się trochę karbonowej skorupy na jego tyle - na szczęście w tyłek nie uwiera i można jechać. W sumie strat na kilkaset złotych, bo w bliskiej perspektywie rogi i siodło są do wymiany, a koło oczywiście do centrowania.

Nie nauczyłem się w Polsce, 
nie nauczyłem się w Czechach, 
to może w końcu nauczę się po Holandii,
że w moim konkretnym przypadku na zjazdach trzeba ostrożnie.!
i może lepiej czasami odpuścić i bezpiecznie dojechać.


Straciłem jakieś dwie minuty na pozbieranie się. Jednak ruszam i na szczęście nie będę tym PIERWSZYM kończącym zawody, którego ujrzy Prezes :-)
Czasowo dużo nie straciłem, jednak w międzyczasie minęło mnie kilkadziesiąt osób. Przez pierwsze km po ruszeniu, jedzie mi się ciężko, mam problemy aby utrzymać się z kimkolwiek i wciąż wyprzedza mnie trochę osób.W większości są to ludzie z kolejnego sektora. W pewnym momencie dogania mnie Michał Brauliński. Chwilę jedziemy razem, jednak nie trwa to długo. Wyprzedzam go na jednym z korzenistych zjazdów. 

Z upływem czasu jedzie mi się coraz lepiej. Jest jakiś 50 km i w końcu zaczynam wyprzedzać trochę więcej osób. Łapię się w końcu w jakąś grupkę. 

http://www.ludo-grafica.nl/
Na trawiastym podjeździe po łące, z naszej grupki odrywa się jeden zawodników w czarno-zielonej koszulce teamu Oxyint i utrzymuje stałą nieznaczną przewagę nad nami. Na kolejnym z podjazdów udaje mi się zostawić grupkę i dołączyć do tego zawodnika. Jedzie mi się coraz lepiej. 
Wspólnie jedziemy przez jakieś 25 km, doganiając i wyprzedzając kolejne osoby. Nikt nam nawet nie próbuje wsiąść na koło. W pewnym momencie jak jechałem na zmianie przestrzeliłem jeden ze skrętów. Na szczęście coś tam do mnie krzyczał, odwróciłem się ale holenderskiego to nie znam. Przejechałem kilkadziesiąt metrów, znów się odwróciłem i już go nie było. Zajarzyłem w końcu, że przestrzeliłem skręt. Nawrotka i w pogoń za nim. Po kilku minutach udało się go dogonić. 

Około 80 km zaczynają mi się kończyć moje własne zapasy picia, na szczęście wiem, że będzie jeszcze jeden bufet. Pojawia się na 83 km. Zwalniam i łapię bidon sponsera. Rozrobiony izotonik w nim jest strasznie niedobry, ale da się jakoś to przeżyć.


Jedziemy dalej. W sumie zacząłem coraz więcej prowadzić. W końcu gdzieś na 90 km zostawiłem go na podjeździe w lesie, przy okazji wyprzedzając na tym podjeździe jeszcze kilka innych osób, które znienacka się tam pojawiły. Staram się jechać coraz mocniej, aby nie dać się dogonić tym, których wyprzedziłem na wspomnianym podjeździe. Jedzie mi się nieźle, samopoczucie świetne, już tylko kilka km i meta. Zaczyna mi coś wozić jednak tylne koło.O cholera.! - guma i to na 99 km.! Do mety pozostały 4 km. Zmieniać dętkę,czy nie. Na razie nie zmieniam, pompuję i zobaczę ile ujadę. Przejeżdżam 800 metrów, decyzja że nie zmieniam. Pompuję i znów podjeżdżam kolejne 800m i tak w sumie 4 razy. Wyprzedza mnie mnóstwo osób. Na szczęście jest asfalt i na półflaku jakoś dojeżdżam niemal do mety. Przed metą kończy się asfalt i zaczyna bruk, więc szkoda mi obręczy i opony. Schodzę z roweru i ostatnie kilkadziesiąt metrów pokonuję z buta.
Uwiecznione przez Sportograf (mój nr startowy 96)

Maraton ukończony. Szkoda tylko tej wywrotki i złapanej gumy. Guma - zdarzenie losowe, jednak gleba to na własne życzenie. Maraton ogólnie ciekawy, trasa się nie nudziła, chociaż asfaltów też było niemało. Mój czas jazdy netto to 4h20min oraz 1600 metrów podjazdów.

Po maratonie powrót na rowerkach do hotelu. Pogoda akurat zdążyła się popsuć i do Norbeek jechaliśmy przy lekkiej mżawce.

Następnego dnia przed śniadaniem spakowaliśmy się,
 wrzuciliśmy nasze rowerki do mercedesa,

następnie zjedliśmy śniadanie

i po 9:00 ruszyliśmy w drogę powrotną do Polski.

Po kilkunastu godzinach podróży we wtorek o 2:00 w nocy byliśmy już w Warszawie. 

Wyniki:
1 Kevin Van Hoovels  Betekom  BEL  ELI    03:41:28
2 Bas Peters  heel  NED ELI    03:41:33
3 Bram Rood  Heerhugowaard  NED  ELI    03:42:27
4 Bart Brentjens  Ravenstein  NED  ELI    03:42:44
5  Joris Massaer  pepingen  BEL  ELI    03:42:47 

...
49  Michal Ziulek  Radom  POL  ELI    04:10:07
...
110  Adrian Jusinski  Tluszcz  POL  ELI    04:27:29
...
128  Piotr Truszczynski  Warszawa  POL  ELI    04:33:14
...
217  Dawid Koperwas  Zdunska Wola  POL  ELI    04:59:18
218  Lukasz Danielak  Warszawa  POL  ELI   04:59:19
...
DNF  Michał Brauliński

Komentarze